mail@lukasluk.sk

polski

Stano Lipár z Poważskiego Sokolca prawdopodobnie oszalał. Złożył wypowiedzenie w chłodniach, gdzie przez długie lata zajmował ciepłą posadkę kierownika magazynu mrożonek i stawił czoła niepewnej przyszłości samodzielnego żywiciela. Ta zasadnicza życiowa decyzja była ściśle związana z jego wewnętrznym przełomem, który dosięgnął go niespodziewanie, z całą siłą i bez wcześniejszego ostrzeżenia. Jego żona Magdalena, piękna kobieta o pełnych kształtach uważała, że to pierwsze symptomy kryzysu wieku średniego. Starała się raczej zrozumieć swojego ukochanego męża i jak dotąd nie urządzała mu żadnych egzystencjalnych scen na temat „Z czego będziemy żyć?“ Stano był jej za to bardzo wdzięczny, a do wiernej towarzyszki żywił jeszcze gorętsze uczucie. Jedyne, czego nie potrafił jej odpuścić to stwierdzenia, że powodem jego duchowego zamętu jest wątła książeczka, którą Stano Lipár już od kilku dni prawie nie wypuszczał z rąk. Gdy przypadkiem, jakiś czas później Magdalena wytknęła mu, że mógłby już przestać czytać tą straszną rzecz i iść na śniadanie, nastąpiła katastrofa. Rozgniewany Stano w jedną rękę wziął książkę, w drugą kawałek chałki i wybiegł z domu. Magdalena wiedziała, co będzie dalej. Opętany wyrzutami mąż pobiegnie aż na koniec ogrodu i wdrapie się na koronę rozłożystego orzecha, gdzie z desek i wikliny ma zrobione jakieś gniazdo. I tylko pozostałości Sokolskiego Zamku milcząco obserwowały historię cichego małżeńskiego dramatu w jednym z ogrodów u podnóża zamkowego kopca.

Stano usiadł wygodnie w swoim gnieździe na orzechu i z goryczą pokręcił głową. Jak jego dobra żona może tak brzydko mówić o tej książce? Nie jest przecież małym chłopcem, ani niedoświadczonym wyrostkiem, który poglądu na świat i życiowych postaw szuka w podejrzanych paszkwilach, jakie drukuje się w dziesięciotysięcznych nakładach, a które są przeznaczone „tylko dla wtajemniczonych“.
Książka od profesora Kowalskiego jest całkiem inna. Może znacie to uczucie silnej fascynacji, kiedy odkryjecie jasno i wyraźnie sformułowane myśli, które pracochłonnie i z wielkim wysiłkiem wynosiliście z samego dna swojej biednej duszy. Niedopowiedziane zdania nagle stają się kompletne i koraliki myśli są elegancko nawleczone na jasną nić dotychczas niespodziewanych związków. Z pewnością już kiedyś mieliście w rękach samizdaty, które w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych były pokątnie rozprowadzane przez czechosłowackich entuzjastów nauki profesora Kowalskiego. Tego amerykańskiego antropologa polskiego pochodzenia, wodzowie tego okresu nie darzyli szczególną sympatią, ponieważ w swojej teorii reakcyjnej nie uznawał wspólnej własności środków produkcji i popędzał lud pracujący do ignorowania osiągnięć socjalistycznej wspólnoty. W losach dzieła profesora Kowalskiego paradoksem jest fakt, że po zmianie stosunków w Europie Wschodniej jego teoria zdaje się zanikła w potoku lifestylowych tytułów, które w krótkim czasie zapełniły lady postsocjalistycznych księgarni. Do niedawna, nawet w Ameryce nie wyszło jego dzieło zbiorowe a czytelnicy znali go tylko z artykułów jego uczniów w czasopismach o zdrowym stylu życia. Dopiero przed kilkoma laty jeden z jego studentów podjął się zebrania jego tez oraz zasad. Sam profesor Kowalski nigdy by czegoś takiego nie zrobił – nie pozwalała mu na to wrodzona skromność i wewnętrzne przekonanie, że ludzie tęskniący za zasadami prawdziwego życia prędzej, czy później dojdą do wyników jego teorii. Chociażby za pomocą wycinków gazet, czy podania ustnego.

Istota teorii osobliwego profesora antropologii jest prosta i dlatego genialna. Opiera się o mapę przeżyć świadomości rodu ludzkiego, z której wyselekcjonowano siedem archetypowych potrzeb zmysłowych, których zaspokojenie zagwarantuje stabilną homeostazę. W przekładzie oznacza to, że człowiek powinien otoczyć się obiektami i sytuacjami, które wywołują siedem podstawowych rodzajów postrzegania. Ciągłe powtarzanie i umacnianie tych sposobów percepcji jest kluczem jednostki ludzkiej do uzyskania poczucia absolutnego zadowolenia. Przy czym nie jest ważne, czy adept stabilnego szczęścia zaaranżuje wymagane obiekty i okoliczności celowo, czy jest im wystawiony spontanicznie. Choć początkowo wyda wam się to niewiarygodne, podstawą waszego wewnętrznego szczęścia jest spełnienie warunku, aby w waszej bezpośredniej okolicy znajdowało się drzewo, gruba kobieta, bydło rogate, podwyższone miejsce, ognisko, instrument strunowy i w miarę możliwości musicie być nadzy. Uczeń Kowalskiego, który włożył ogromy wysiłek w zgromadzenie zarówno tez profesora, jak i osobistych doświadczeń jego zwolenników w tej wątłej książce, gwarantuje czytelnikowi, że jeśli spełni on przedstawione warunki osiągnie poziom zadowolenia mieszkańców rajskiego ogrodu. Nawet życiowe sprawy, włącznie z sytuacją finansową zaczną podążać we właściwym kierunku. Nieoczekiwany światowy bestseller charakteryzuje się przejrzystą strukturą, w każdym rozdziale szczegółowo analizowany jest zawsze jeden aksjomat szczęśliwego życia według profesora Kowalskiego. W pierwszej kolejności krótki komentarz do zasady, potem historie z życia, a na końcu zbiór krótkich rad. Stano Lipár poczuł lekkie łaskotanie w okolicy żołądka, naślinił palec i przekartkował rozdział Drzewo. Z przyjemnością utkwił wzrok w drobnych literach tam, gdzie przed chwilą się zatrzymał i zaczął głęboko oraz regularnie oddychać. Otaczający świat przestał dla niego istnieć.

„...Przyjrzyjcie się najskuteczniejszym spotom reklamowym: Obrazki szczęśliwych ludzi w przyjemnym otoczeniu mają wywołać u widza wrażenie, że szczęście przyniósł im ten właśnie propagowany produkt, czy usługa. Proszę, abyście od dzisiaj wyostrzyli swój wzrok i zauważyli, że druzgocąca większość tych idyllicznych reklamowych zlepek odgrywa się pod życzliwym nadzorem rosłego, pięknego mężczyzny o potężnych gałęziach. Tak, statystyki Petra Örendsena pokazały, że w ośmiu na dziesięć najbardziej skutecznych spotach reklamowych nakręconych w 2003 roku w ujęciu kamery zrobiono zbliżenie na wielkie, rozłożyste drzewo. Jak ironia potwierdzająca naszą teorię brzmi fakt, że pozostałe dwa najlepsze spoty odegrano w stercie liści (komplety spodniej bielizny od firmy Amanda´s Diamond) i pod korą wyschniętego dębu (znana reklama kremu nawilżającego HydroVelvet).

W związku z tym nikogo nie zdziwi już fakt, że tak liczny udział drzew w produkcji spotów reklamowych nabrał tempa po 1999 roku, kiedy Phill Hackmann i Terry Orlando wzięli udział w serii wykładów z antropologii profesora Kowalskiego. To właśnie ci Hackmann&Orlando, którzy w 2001 roku stali przy narodzinach dziś już legendarnego studia reklamowego Old Oak Leaves a ich zwycięska kampania trwa praktycznie do dzisiaj...“

Stano wydłubał językiem resztki chałki spomiędzy zębów, podrapał się po potylicy i kontynuował czytanie.

„...Z odkrycia pierwiastka chemicznego zwanego tlenem ludzkość cieszy się niecałe 300 lat. Radość z potwierdzenia hipotezy, że rośliny produkują ten potrzebny pierwiastek podczas fotosyntezy, trwa jeszcze krócej. Dlatego naiwnym jest myślenie, że ludzie od wieków szukają obecności drzew głównie z przyczyn oddechowych. Powodów synowskiego stosunku ludzi do drzew musimy szukać gdzie indziej.

Gdy obserwujemy, z jaką naturalną rozkoszą starsze panie delektują się przesiadywaniem na ławkach w parku sanatorium nie można nie dostrzec szczęśliwych min na ich zrelaksowanych twarzach. Pierwszoplanowy obserwator to niedefiniowalne uczucie cichego szczęścia wiązał ze świeżym powietrzem i świetną opieką personelu uzdrowiska. Ale ten, kto uchylił drzwi do poznania zasad profesora Kowalskiego, potrafi odczytać prawdziwy powód tej uzdrowiskowej idylli: Starsze panie, dzięki obecności wysokich drzew mają zaspokojoną podświadomą potrzebę szukania ratunku w gałęziach i w przypadku ataku szablozębnego lwa mogą wdrapać się na piękne egzemplarze platana klonolistnego, które znajdują się po opieką renomowanej firmy ogrodniczej...“

Idee są ideami a rzeczywistość rzeczywistością. Utrata regularnego zysku zmusi również tych najgorliwszych wyznawców profesora Kowalskiego, aby zastanowić się nad sposobem ratowania rodzinnego budżetu. Prawdziwy sympatyk szuka jednak sposobu wyżywienia, który jest zgodny z zasadami tej nauki. Stano Lipár odgrodził tylnią, trawiastą część ogrodu i za ostatnie oszczędności kupił siedem muflonów. Tym sposobem spełnił warunek szczęśliwego życia, szczegółowo opisany w rozdziale Bydło rogate a także zapewnił rodzinie poważny dochód. Jeden jego znajomy, też zwolennik zasad profesora Kowalskiego, przygotowuje się do otworzenia restauracji dla sympatyków tego ruchu w Bratysławie. Będzie to pierwsza restauracja na Słowacji, gdzie zgodnie z nauką profesora będą podawane wyłącznie potrawy z tych samych źródeł, z jakich korzystali ludzie w epoce kamiennej. Stano będzie hodować muflony i dostarczać mięso do tego interesu. Chce także uprawiać szczaw i inne dzikie zioła, które wchodziły w skład menu w starszej epoce kamiennej. Takie specjały przyciągają klientów w tysiącach podobnych lokali w rozwiniętych częściach świata i ci, którzy często jeżdżą do Zachodniej Europy wiedzą, że zaproszenie dziewczyny, czy partnera biznesowego do restauracji gdzie podawane są dania z okresu praczłowieka, jest teraz trendy.

Ze względu na to, że otwarcie bratysławskiego lokalu, gdzie podawane są dania z okresu praczłowieka, to dalsza perspektywa, a zakup muflonów to inwestycja na której zyski trzeba długo oczekiwać, Stano jest zmuszony zapewnić podstawowe potrzeby życiowe również w mniej szlachetny sposób. Tak jak większość jego rodaków, którzy utknęli w podstępnych sieciach bezrobocia, również Stano zaczął chodzić na zamek zwozić kamienie z murów obronnych i pokątnie je sprzedawać nowobogackim z miasta do budowy murków ogrodowych i tarasów. Spadek o dwie warstwy społeczne Magdalena znosiła bardzo ciężko, ale później cieszyła się, że w taki sposób zarobią przynajmniej na jedzenie. Robota to była ciężka i niebezpieczna. Banda alkoholików kilofami rozbierała południową ścianę murów i na nędznych wózkach zwoziła kamienie na dół do wsi. Stano miał z tego wielką korzyść, bo zamek znajdował się na wzgórzu, rzut beretem od jego ogrodu i czasem z wózkiem obrócił dwa razy częściej niż jego koledzy z czerwonymi nosami. W tej niewolniczej pracy Stana trzymało jedynie to, że po męczącej „szychcie“ znów zasiądzie do swojej ukochanej książki i będzie mógł dalej czytać.

Stano rozwalił się na dolnej gałęzi orzecha i pogrążył w rozpoczętym rozdziale:
„...Anna Polinová pracowała jako opiekunka zwierząt w ZOO w Vancouver. Pewnego dnia była świadkiem nieprzyjemnego zdarzenia, kiedy samica ocelota napadła na weterynarza. Młody weterynarz na szczęście wyszedł z tego bez poważnych obrażeń, ale Polinová doznała silnego szoku, którego wynikiem było to, że przez kilka dni nie mogła wejść do zagrody ze zwierzętami, którymi się zajmowała, chociaż pracowała w pawilonie chomików i świnek morskich. Jeśli nie chciała stracić pracy, problem strachu musiała rozwiązać w tempie ekspresowym.

Na szczęście, w tym czasie poznała przypadkiem Marka Browna, uczestnika seminariów profesora Kowalskiego. Młodzieniec polecił jej terapię pobytu w koronie drzewa – nieprzyjemne przeżycie u Anny aktywizowało widocznie ukryty strach przed szablozębnym lwem. Anna początkowo nie wierzyła w działanie tej terapii. Ale po kilku posiadówkach w gałęziach sama przyznała, że strach przed zwierzętami nie jest już tak intensywny.

W czasie południowych przerw szukała więc potężnego dębu, który rósł w bliskiej odległości od pawilonu świnek morskich – bezpośrednio na skrzyżowaniu chodnika prowadzącego do słoni oraz chodnika prowadzącego do hipopotamów. Polinová spędzała w konarach dębu prawie każdą południową przerwę i zwiedzający, jak również pracownicy szybko przyzwyczaili się do jej poczynań. Kierownictwo parku zoo umożliwiło jej w końcu połączenie nietuzinkowej terapii z funkcją informatora, gdyż jak dotąd na skrzyżowaniu chodników prowadzących do słoni i hipopotamów ludzie często błądzili. Tak oto Anna Polinová oprócz skutecznego leczenia zoofobii odczuła również efekt ekonomiczny – wzrost pensji za udzielanie informacji.

Druga historia z życia jest jeszcze bardziej przekonująca: Gwiazda musicalu Dita Parkerová podczas prób musicalu Narzeczona Grabarza odczuwała trudny do wyjaśnienia smutek. Śpiewaczka miała jednak szczęście, ponieważ poznała Katleen Bernards, absolwentkę seminariów profesora Kowalskiego. Ta poradziła jej, aby uczyniła zadość jej atawistycznemu instynktowi przez ucieczkę w gałęzie i Dita zaczęła działać.

Po rozmowie z reżyserem i konsultacjach ze scenografem dokonali niewielkich poprawek w kulisach. Wymienili dwie cienkie tuje rosnące przy drzwiach wejściowych do rodzinnego grobowca Olmerów na wysoką żałobną wierzbę a na efekty nie trzeba było długo czekać: Na próbie generalnej Dita Parkerová wyglądała na bardzo pewną siebie i nawet passus tańca ze szkieletami zaśpiewała bez najmniejszego zawahania...“

Zafascynowany Stano przekartkował kilka stron dalej i zaczytał się w praktycznych poradach życiowych, które znajdowały się na końcu rozdziału Drzewo:

„...Jak najczęściej zatrzymujcie się w parkach i ogrodach.

Minimalnie dwa razy w tygodniu pobądźcie w koronie dostępnego drzewa i wyobraźcie sobie, że ukrycie się w koronie uratowało was przed atakiem szablozębnego lwa.

Zwracajcie się do swoich bliskich używając nazw drzew.

Poszukajcie wygodnych poziomych gałęzi waszego drzewa i spożywajcie tam posiłki.

Organizujcie mniej formalne zebrania robocze w koronie drzewa – w przypadku, gdy rokujecie ze zwolennikiem zasad profesora Kowalskiego, jego radość będzie niezmierna.

Nie potępiajcie imprezy urodzinowej na drzewie w ogrodzie waszych sąsiadów.

W bagażniku waszego auta zawsze miejcie złożoną drabinkę linową – nigdy nie wiecie, na jakie wspaniałe drzewo możecie się natknąć podczas waszych podróży.


W sklepie ze sprzętem sportowym kupcie przyrząd do ćwiczenia nadgarstka – dzięki temu będziecie czuli się pewniej podczas pobytu w konarach.

Włączcie koronę ulubionego drzewa do waszego życia miłosnego – z pewnością znajdziecie wygodne konary, które będą odpowiednie do tego celu...“

Stano Lipár przełknął ślinę, odpędził dokuczającego komara i jeszcze raz przeczytał ostatnią radę.

Włączcie koronę ulubionego drzewa do waszego życia miłosnego – z pewnością znajdziecie wygodne konary, które będą odpowiednie do tego celu...“

W gorączkowym czytaniu przeszkodziła mu Magdalena, która przyszła do niego pod orzech z tacą, na której pachniał świeżo upichcony paprykarz. Stano krzyknął coś na nią z konarów. Ona położyła tacę na trawie i wyszła do niego na drzewo po drabince.

Juraj Čapo półsiedząc-półleżąc na miękkiej trawie zamkowego wzgórza przysłonił oczy dłonią i zapatrzył się na jeden z jego ogrodów, gdzie w koronie rozłożystego orzecha dwoje ludzi łączyło się miłosnym uścisku. „Fuj, obcują razem na drzewie jak małpy“, splunął ze zgorszeniem i przewrócił się na drugi bok. Przed nim (leżąc przyzwoicie na ziemi) leniwo przewracała się obnażona Lucia Riedlová, średnia córka Agnesy Riedlovej. Dziewczyna całe dnie pilnuje ciemnookiego dziecka swojej samotnej, pracującej siostry, dlatego zrozumiałe jest, że wieczorem chętnie relaksuje się na niewinnych przechadzkach po okolicy wsi. Lucia leży naga na prawym boku i lewą ręką smutnie bawi się pustą smyczą od telefonu komórkowego, która jest jedynym ubraniem młodej, sokolskiej Wenus. Jej twarz rozjaśni się, kiedy Juraj Čapo zacznie tajemniczo opowiadać o małym prezencie z kolorowym wyświetlaczem. Naga nimfa przytuli się do hojnego mecenasa przygotowana na spełnienie wszystkich jego najskrytszych życzeń. Po krótkiej chwili przerywają przerywane oddychanie tylko dociekliwe pytania Lucji o kolor, ilość dzwonków i podświetlanie przycisków. Młody Čapo po każdym pytaniu zdobędzie się tylko na astmatyczne „tak“. Na koniec męczącego mrowienia i po pytaniu, czy do telefonu będzie dołączona również karta doładowująca, zapewni jak tur takie głośne „tak“, że mury obronne Sokolskiego Zamku zadrżą niepokojąco i ziemia zaczyna się trząść. Wydarzenia, które miały miejsce później z pewnością chętnie opisze wam każdy średnio rozmowny mieszkaniec Poważskiego Sokolca.

Stano i Magdalena jeszcze nie robili tego na drzewie, ale oczywiste jest, że niezwyczajne położenie działało na długoletnich małżonków niezmiernie stymulująco. Przez potężne ciało Magdaleny zaplątane w rosochę konara już po raz piąty przeszła fala skurczowego, spazmatycznego drżenia, otaczający świat znów runął, a w głowie zahuczało jak w tunelu przy przejeździe pociągu osobowego z Chlebowej Wsi do Poważskich Łazów. Trochę ją zaniepokoiło, że trzęsące skurcze jej ciała już ustały a ona ciągle czuje drgania i słyszy huk i łoskot jak przy morskim przyboju. Nagle zaczął się też trząść orzech, na którym wisieli spoceni kochankowie a przerażony Stano wykrzyczał: „Trzymaj się, zamek spada!“ Naprawdę – południowa ściana na wpół rozpadniętego muru obronnego oddzieliła się od pozostałych murów i z hukiem spadła na dół po zboczu do ich ogrodu, gdzie łamała mniejsze drzewa, zdemolowała altankę, rozmiażdżyła szklarnię i pogrzebała siedem spłoszonych muflonów. Niszcząca masa spadała prosto na dom. Jednak łagodniejący stok i kolejna równina zmniejszały jej prędkość i niszczycielski żywioł zatrzymał się parę metrów przed domem. Tylko jeden kamień rozpędził się na tyle daleko, aby lekkim stuknięciem rozbić doniczkę przy drzewach domu Lipára.

Straty w ludziach i szkody w majątku według wiarygodnych sokolskich źródeł w pierwszym dniu po zdarzeniu były wstrząsające: Spadający mur zamkowy zabił młodego Čapa i Lucię Riedlovą. Życie straciło również siedem nieznanych osób, które zwiedzały zamek i dziesięcioosobowe towarzystwo, które na nieszczęście w tej fatalnej godzinie grilowało w starej altance u Stana Lipára. On sam z żoną uratował się tylko dzięki szybkiej ucieczce na koronę sturocznego orzecha, który rośnie w ich ogrodzie. Pod mogiłą kamienia swój grób znalazło także liczące dwanaście głów stado muflonów należących do Lipára. Ale to nie jest jeszcze koniec całej katastrofy. Lawina zburzyła tylnią ścianę domu Lipára i aż po sufit zasypała kuchnię, salon, a nawet sypialnię. W krótkim czasie ilość nieboszczyków i poniesionych szkód stopniowo malała aż sytuacja uformowała się gdzieś blisko rzeczywistości. To oznaczało, że jedynymi ofiarami nieszczęścia było siedem muflonów, szklarnia i drewniana altanka. Kochankowie z zamkowego wzgórza o włos uniknęli katastrofy – dostało się tylko młodemu Čapo z rozbitą głową. A to tylko z tego powodu, że swoim ciałem doskonale zakrywał miękkie tkanki panny Lucji przed ewentualnymi obiektami mogącymi spowodować obrażenia. Pomimo tego, iż średnia córka Agnesy Riedlowej po wydarzeniu na zamkowym wzgórzu nie miała nawet zadraśnięcia, nie będzie mogła pokazać się ludziom na oczy jeszcze przez kilka tygodni. To, czego udało się jej uniknąć w miejscu nieszczęścia wynagrodziła jej własna matka, która obsiała plecy i twarz swojej niezdarnej córki niepięknymi siniakami. No, a wy co byście zrobili swojej dorastającej córce, którą postawiona na nogi wieś znajdzie leżącą na ziemi nagą, przykrytą nieprzytomnym rozpustnikiem i wrzeszczącą o pomoc? Jeszcze nie wyparował wstyd po nieślubnym dziecku najstarszej córki, a już kolejny skandal. Agnesa biegała po domu jak wściekła tygrysica, wykrzykiwała, że takiego wstydu nie przeżyje i z tego „domu pełnego kurew“ ucieknie gdzieś daleko. Po chwili to jednak przemyślała, bo w sobotę trzeba będzie wyprać firanki i wytrzepać dywan w salonie.

Końcowy i definitywny werdykt w sprawie nieszczęśliwego upadku muru zamkowego z uwzględnieniem obowiązującego prawa o odpadach jest następujący: Na działce Stana Lipára powstał odpad, którego sprawcą jest Lipár, który to jest zobowiązany na własny koszt unieszkodliwić odpad zgodnie z obowiązującymi przepisami. To, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak okropny przykład szykanowania mieszkańca przez niekompetentnie uchwaloną normę prawną, w przeciągu kilku dni zmieniło się w najbardziej czarujący uśmiech łaskawego losu. Stano w niewiarygodnie krótkim czasie sprzedał znaczną część kamienia z muru zamkowego zniecierpliwionym interesantom. Za uzyskane pieniądze odnowił ukamienowane stado muflonów, postawił nową snobistyczną altankę, kupił auto, zakupił egzotyczną wycieczkę i zainwestował w papiery wartościowe. Pozostałą część cudownie przydzielonego mu artykułu handlowego ułożył w ogrodzie w ładnych kupkach, gdzie będzie czekać na swoich licznych interesantów. Przyczyną takiego działania jest przewidywane podniesienie ceny kamienia z murów obronnych na sokolskiej giełdzie z powodu ogłoszenia bezwzględnego zakazu wstępu osób na zamek.

Magdalena Lipárová prawdopodobnie oszalała. Zupełnie przestała dbać o dom i całe dnie przesiaduje niemyta, nieuczesana w nowej ogrodowej altance. Nie wie, co się dzieje wokół niej i żarliwie kartkuje jakąś książkę Jej mężowi to widocznie nie przeszkadza. Swobodnie przechadza się po ogrodzie, karmi swoje muflony i co chwilę brzdąka na osobliwym instrumencie strunowym, który zawsze dynda mu gdzieś za pasem. Pod wieczór Stano rozpalił ognisko i w zamyśleniu spogląda na zamkowe wzgórze, które wyrosło im zaraz za ogrodem. Tylko wieczorem, gdy się ściemni, korpulentna Magdalena wytoczy się z altanki i razem z mężem po masywnej, drewnianej drabinie wydrapują się na koronę sturocznego orzecha.